środa, 3 kwietnia 2013

Smoczy ogon czyli piwo z jałowcem

Historia nazwy tego piwa jest dość ciekawa. Nie było ono zaplanowane początkowo, ale jeden z członków naszej rodziny w żartach zażyczył sobie piwo... ogonowe. Jako, że jego przezwiskiem jest "smok"... tak powstała nazwa. Pozostało tylko znaleźć recepturę, która odpowiadałaby takiej nazwie... no i dopisać do niej historię.
Wybór padł na piwo z jałowcem wg. receptury crocco (przepis tu, warka 62/2). Piwo to, w opinii jednego z testujących je, ma mocne posmaki grejpfrutowe... Nie wiem, jak z posmakami grejpfrutowymi, ale wyjątkowo lubię jałowiec (zwłaszcza w ginie z tonikiem ;) ), więc myślę, że piwo będzie bardzo dobre. Z powodu tego, że warka została dodana do planu już po poprzednim zamówieniu, w recepturze nastąpiły zmiany. Chętni mogą sprawdzić oryginalną pod podanym linkiem.
Sama "historia" piwa poniżej, dla zainteresowanych. Myślę, że to będzie dopiero pierwsza przygoda smoka Sędziwoja, miłośnika piwa ;)
A jeśli chodzi o samo warzenie, niedawno ktoś w komentarzach prosił o dokładniejszy opis procesu zacierania i chmielenia... Postaram się więc tym razem bardziej rozpisać proces zacierania. Chmielenie jest najprostsze z możliwych, więc tym razem pominę rozpiskę ;)

Smoczy ogon czyli piwo z jałowcem wg. przepisu crocco



Składniki na ok. 25 l piwa:
  • 2,20 kg słodu pilzneńskiego
  • 2,00 kg słodu monachijskiego
  • 0,20 kg Special B
  • 0,30 kg Biscuit
  • 1,2 kg słodu pale ale
Chmiele:
  • 40 g Marynka (szyszka) – 60 min.
  • 480 g owoce jałowca, lekko rozgniecionego* – 60 min.
Drożdże:
  • T-58
Inne dodatki:
  • 5 g mchu irlandzkiego - 15 min.

Zacieranie:
20 l wody podgrzano do temp. 65°C i dodano słody. Po dodaniu słodów temp. spadła do 61°C, podgrzewano jeszcze chwilę, aż do osiągnięcia 62°C. Temp. była utrzymywana 30 min. Następnie podniesiono temp. do 72°C (ogrzewanie ok. 1-2°C/minutę), utrzymywano przez 40 min. Podgrzano ponownie do 76°C i pozostawiono na 10 min. (mash-out). Wysładzano 15 l wody podgrzanej do 78°C.
Opis skrócony:
62°C - 30 min.
72°C – 40 min.
76°C - 10 min. (mash-out)
Chmielenie (czas gotowania 60 min.):
40 g Marynka – 60 min.
480 g owoce jałowca – 60 min.
5 g mchu irlandzkiego - 15 min.
Fermentacja:
2 tygodnie w ok. 18-19°C.

BLG początkowe: 14 (dla ok. 25 l brzeczki), BLG końcowe 4, alk. 5,2%
Zabutelkowano 22 l piwa, ze względu na to, że drożdże nie utworzyły na dnie zbitego osadu, a pływały sobie radośnie w "kępkach", sporo piwa odpadło (ze 2-3 litry) razem z drożdżami... następnym razem inne drożdże. Piwo zielone ma mocno wyczuwalny aromat jałowca, ładnie się sklarowało i zapowiada się pysznie :)

*w moździerzu przy tej ilości to można paść, moje sposoby: młynek do kawy (ale mieli nieco zbyt drobno) lub pakujemy jałowiec do grubszego woreczka i rozbijamy tłuczkiem do mięsa. Nie wszystkie ziarna muszą być rozgniecione.

Etykieta:



Opowiadanie:


Smok Sędziwój, beczułka piwa i krzaki…
Smokowi Sędziwojowi strasznie się nudziło. Mając kilka setek lat na karku trudno czasem wymyślić coś nowego do zrobienia.
Postanowił pokręcić się trochę w okolicach ludzkiej wioski – tam zawsze działo się coś interesującego. Może trafi się okazja zażartowania z jakiegoś podchmielonego człowieka (smok lubił pojawiać się i zionąć ogniem na takiego delikwenta, ten następnego ranka zarzekał się, że już nie tknie ani odrobiny alkoholu, przypisując widok smoka pijackim zwidom), lub nawet podprowadzenia beczki piwa z gospody należącej do miejscowego piwowara.
Na samą myśl o złocistym trunku Sędziwojowi napłynęła ślina do pyska. Smoki były ogromnymi smakoszami, niektóre co prawda gustowały w winie (choć tych było niewiele), jednak dla Sędziwoja, tak jak dla większości smoków, to właśnie piwo było prawdziwą ambrozją.
Niestety smokom brakowało i cierpliwości, i umiejętności, aby mogły same przygotowywać ten wspaniały trunek. Nie wspominając o tym, że pazury nie bardzo nadawały się do jakiejkolwiek pracy. Na szczęście jednak miały tajną broń.
Po pierwsze potrafiły stawać się niewidzialne. Jedynie w najbardziej słoneczne dni ta sztuczka się nie udawała, gdyż smoki potrafiły okrywać się płaszczem z cieni, a trudno o taki na nasłonecznionej łące.
Bardziej przydatną sztuczką jednak była zmiana postaci. Tak, smoki potrafiły zamieniać się w ludzi. Mogły to robić raz w miesiącu, na nie dłużej niż dobę. Nie przeszkadzało to jednak niektórym smokom w przehulaniu dużych części swoich ukrytych skarbów w gospodach. Co prawda mogły pić tylko raz w miesiącu, za to smoczy żołądek, mimo zmiany postaci, pozostawał nadal smoczy. Biorąc pod uwagę to, że część smoków uwielbiała udzielać się towarzysko i ten raz w miesiącu spotykać się z innymi smokami przy kufelku… No cóż, niejednokrotnie po takiej smoczej imprezie właściciel zostawał z pustą piwniczką, ale za to sporym zapasem złota.
Smok Sędziwój był jednak bardziej rozsądny i oszczędniej gospodarował swoim skarbem. Nie wspominając o tym, że wykorzystał już przewidzianą na ten miesiąc zmianę. Zdarzało mu się jednak czasem „zniknąć” jedną z beczułek karczmarza.
Nie traktował tego jako kradzieży. Co to, to nie! Smoki są bardzo pożytecznymi stworzeniami (o czym ludzie niekoniecznie wiedzieli). Przede wszystkim na terytorium smoka (które zajmowało dość spory obszar), nie było żadnych innych groźnych drapieżników. I nie mówimy tutaj o nieszkodliwych wilkach czy niedźwiedziach, tylko o takich paskudztwach jak utopce, wampiry, upiory, bazyliszki, trupojady, trolle czy jeszcze innym tałatajstwie. Sędziwój także pilnował, aby nie pojawiali się u niego bandyci i łupieżcy czy fanatyczni wyznawcy mrocznych bóstw, okazjonalnie zjadał także poborców podatkowych…
Ziemia, na której żył smok, wydawała pod jego opieką większe plony, krowy dawały więcej mleka, nawet pogoda była łagodniejsza, jednym słowem ludziom na jego terenie żyło się dostatnio i spokojnie. Sędziwój uważał więc, że antałek piwa od czasu do czasu jest niewielką ceną za jego pomoc.
To, że ludzie o opiece smoków nad ziemią nie wiedzieli, – pojawienie się smoka skutkowało zazwyczaj wezwaniem zakutego w zbroję rycerza i próbą smokobójstwa – skutkowało zwaleniem winy za znikanie piwa na koboldy (a przecież każdy wie, że one nie wyściubiają nosa z kopalni!) lub miejscowego złodziejaszka – Szymka. Ten ostatni zresztą nierzadko chodził z obitą przez karczmarza gębą.
Jako, że dzień był pochmurny, znudzony Sędziwój okrył się cieniem i poleciał do wioski. Wylądował, jak zwykle, na zagonie kapusty koło gospody. Miejscowe psy podkuliły ogony i poukrywały się gdzie tylko mogły. Były już co prawda przyzwyczajone do wizyt Sędziwoja, jednak wolały nie ryzykować zjedzenia podczas wizyty najgroźniejszego z drapieżników w osadzie.
Sędziwój zbliżył się go gospody i z uciechy aż zatarł łapy. Akurat przetaczano beczki z piwem i winem do piwniczki w gospodzie. Niewiele myśląc, zbliżył się do rzędu beczek oczekujących na przeniesienie i porwał jedną z nich w pazury.
- Hej! – zawołał jeden z parobków do drugiego. – Czy tutaj nie było jeszcze dziesięciu beczek do przeniesienia? Bo widzę tylko dziewięć…
Nie czekając na dalszy ciąg wydarzeń Sędziwój zacisnął pazury (ale niezbyt mocno) na beczce i poderwał się do lotu. Poszybował w stronę swojego leża, już ciesząc się na myśl o nachodzącej przyjemności.
W miarę, jak zbliżał się do gawry ogarniało go uczucie niepokoju. Im był bliżej, tym wrażenie stawało się silniejsze. Intruz! I to nie byle jaki, żeby to diabli nadali! Jego kuzyn, Wieńczysław. Znany opój i nieudacznik.
Sędziwój spojrzał na trzymaną beczułkę i pomarkotniał. Prawo gościnności wymagało, aby poczęstować gościa pierwszego, potem jednak niewiele (o ile cokolwiek) zostałoby dla niego samego… Musiałby także przez kilka dni karmić i poić Wieńczysława. No to pewnie zresztą ten ostatni liczył, a Sędziwojowi w ogóle się to nie podobało.
Wylądował w pobliskich krzakach, aby przemyśleć sytuację. A ponieważ pić mu się zachciało straszliwie, niewiele myśląc, otworzył wieko beczki i wziął solidny łyk. Sam ułożył się w słoneczku, które właśnie postanowiło się pojawić, a beczułkę postawił pod krzaczkami, w cieniu, aby się nie nagrzała. Wygrzewał się tak, popijając piwo, aż z prawej strony coś zaszeleściło, zerwał się natychmiast na wszystkie cztery łapy i zasłonił beczułkę, myśląc, że to Wieńczysław podszedł do niego niepostrzeżenie. Nerwowo zaczął uderzać za sobą ogonem, jak rozzłoszczony kot, łamiąc pobliskie krzaczki.
Źródłem hałasu okazał się jednak zaspany niedźwiedź, który po zobaczeniu zirytowanego smoka, natychmiast dał dyla w pobliski gąszcz.
Uspokojony smok sięgnął po antałek z piwem. Wziął potężny łyk i zamarł… co to za nowy, ciekawy smak w jego pysku? Czy wioskowy piwowar zmienił recepturę? Pojawił się ziołowy, nieznany smokowi posmak…
Bardzo dobre! – pomyślał smok. – Lepsze niż zazwyczaj. Ten ziołowo-sosnowy aromat…. mniam!
Coś zazgrzytało smokowi w zębach…
Po bliższych oględzinach beczułki, okazała się pełna jagód, a nawet gałązek zsypanych z uderzanych ogonem smoka krzaczków.
Smok zadumał się chwilę, po czym postanowił: W najbliższym miesiącu, kiedy będę mógł zmienić postać, zaniosę jagódki do gospody, zapłacę i zamówię piwo z tym dodatkiem.
Tymczasem beczułka pokazała dno, a Sędziwój wyczuł odlatującego Wieńczysława…

Piwowar bardzo zainteresował się odkryciem Sędziwoja. Obiecał, że spróbuje jagódki dawać do piwa już na etapie jego warzenia, smok został zaproszony jako gość na pierwszą degustację. Aha! I powiedział, że te jagódki nazywają się „jałowiec”…

1 komentarz: